Źródło |
Rozpoczynając przygodę z treningiem jesteśmy pełni entuzjazmu, mamy ochotę ćwiczyć codziennie i to właśnie robimy. Na siłowni, fitnessie czy w parku wylewamy siódme poty i z ogromną nadzieją oczekujemy spektakularnych efektów. Stajemy na wadze z oczekiwaniem, że za każdym razem wyświetlana liczba będzie chociaż minimalnie niższa.
Ćwiczymy od poniedziałku do soboty, osoby najwytrwalsze nie odpuszczają nawet w niedzielę. 7 dni w tygodniu to minimum Twojego treningowego zaangażowania. Na ogół rozpoczynasz od bieżni, potem trochę ciężarów i znowu bieżnia - tak oto mijają dwie godzinki dziennie.
Problem pojawia się w momencie, kiedy waga przestaje być łaskawa i nie pokazuje spadków za każdym razem. To nie Twoja wina - waga się zepsuła, trzeba wymienić baterie i trenować jeszcze więcej najlepiej jakieś 6-7 godzin dziennie. Tylko taki wysiłek pomoże Ci zbliżyć się do upragnionego ideału.
A teraz już zupełnie poważnie. Waga się nie zepsuła, kilogramy naprawdę przestały spadać, ponieważ Twój organizm przyzwyczaił się już do danego wysiłku czy obciążenia. Przyszła pora na większy ciężar, dłuższy czy szybszy bieg, interwały - co tylko chcesz - musisz urozmaicić trening i nieco podnieść poprzeczkę. Tylko jak masz to zrobić skoro zaczynałeś/łaś od treningu 6/7 razy w tygodniu po 2 godziny dziennie. Optymistycznie zakładając, że masz dużo czasu i możesz dodać kolejne pół godziny treningu - osiągniesz w ten sposób kolejny mały sukces. Ale co później? Wydłużysz trening do 3-4 godzin? Zwolnisz się z pracy czy przestaniesz sypiać?
Wiem, że wizja szybkiej utraty wagi i błyskawicznych efektów jest kusząca. Sama kiedyś miałam takie podejście i porzucałam wszystko co nie przynosiło natychmiastowych efektów, potem przyszedł czas na długie i mordercze treningi. Przyzwyczaiłam organizm do wielogodzinnych ćwiczeń i nagle okazało się, że nie mam już tyle czasu - zaczęłam ćwiczyć godzinę dziennie - a mój organizm nie traktował tego jako trening. Nie chudłam, ba - waga nie stała nawet w miejscu - zyskałam nadprogramowe trzy kilogramy. Może to niewiele, ale doskonale obrazuje to o czym mówię.
Nie zawsze więcej oznacza lepiej! Zaczynając treningi nie przekraczaj 3 razy w tygodniu, osiągnij tyle ile się da i zwiększ częstotliwość do 4 razy, ale pamiętaj, żeby nie przekraczać 5-6 razy w tygodniu. Twój organizm potrzebuje odpoczynku i czasu do zregenerowania mięśni!
Jeżeli nie jesteś zawodniczką fitness bikini, nie przygotowujesz się do biegu ulicznego czy innych zawodów to nie musisz trenować dwa razy dziennie! Wiem, że bywają takie dni, kiedy po siłowni jest okazja wypadu na rower czy rolki ale to nie zdarza się każdego dnia, a popołudniowe "ćwiczenia" są formą rekreacji i nie zaszkodzą:)
Na koniec jeszcze jedna kwestia. Fakt, że nie zachęcam Cię do wielogodzinnych treningów nie oznacza, że masz ćwiczyć godzinę dziennie, a przez pozostałe 23 nic nie robić. Aktywny tryb życia nie polega wyłącznie na wykupieniu karnetu na siłownię - wybierasz schody zamiast windy, wodę zamiast coli, a w przez telefon rozmawiasz w pozycji stojącej. Musisz odróżnić aktywność od treningu - to, że dzisiaj trenowałaś nie oznacza, że nie możesz iść na spacer;)
Witaj :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny tekst :)
Właśnie ja jestem w takiej sytuacji :( ćwiczę od stycznia tego roku 5xtyg i co efekty minimalne ale na wadze 2 kg do przodu :( i właśnie zaczynam się zastanawiać co jest ze mną nie tak? :(
I tak czytam czytam i widzę, coś jednak robię źle.
Od dziś ćwiczę co drug dzień, może to coś da :) zobaczę :)...
Pozdrawiam
AgataK.