W kwietniu tuż przed majówką pisałam co do jedzenia warto zabrać ze sobą w podróż. Jeżeli jeszcze nie czytałeś/łaś tego wpisu to serdecznie zapraszam <
klik>. Temat ten jest jeszcze bardziej aktualny w czasie wakacji, kiedy niemal każdy z nas ma okazję wyjechać chociaż na kilka dni. Moja nieobecność również była spowodowana urlopem oraz ogromem obowiązków. Na szczęście ze wszystkim się już uporałam i wracam pełna energii i uśmiechu.
Wracając do tematu jedzenia w podróży - na wakacje leciałam samolotem, co niestety znacznie ogranicza możliwości. Ze względu na restrykcyjne przepisy nie możemy zabrać ze sobą lunch boxa czy owoców. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych.
Jak ja przygotowuję się do podróży?
Zacznę od bagażu rejestrowanego, ponieważ tutaj nie ma żadnych ograniczeń. Wkładam wodę, którą wyciągnę zaraz po wylądowaniu - dzięki temu nie muszę szukać sklepu i usychać w drodze do hotelu.
Po drugie wafle ryżowe i mieszkanka studencka - niestety nawet podróż samolotem trwa długo - od chwili wejścia na lotnisko do momentu rejestracji w hotelu mija co najmniej kilka godzin. W tym czasie możemy zgłodnieć, a w efekcie zjeść zbyt obfitą kolację. Aby tego uniknąć warto mieć przy sobie coś, co wyciągniemy zaraz po wylądowaniu.
Dlaczego oprócz orzechów zabieram też wafle lub sucharki? Na wszelki wypadek, jeżeli pewnego dnia rozboli mnie brzuch to muszę coś jeść ;)
Co możemy zabrać do bagażu podręcznego?
Tutaj sytuacja wygląda nieco inaczej niż w przypadku podróży samochodem czy autokarem. Nie możemy zabrać lunchboxa, owoców czy kanapki. Nie oznacza to jednak, że musisz głodować - twoje jedzenie może być zapakowane próżniowo:
-kabanosy, szynka, ser
Możesz zabrać ze sobą fit baton, który jest fabrycznie zamknięty, paczkę orzechów. Dodatkowo coś do przekąszenia możesz kupić w strefie bezcłowej.
Gdzie pojawia się problem?
O ile w drodze na wakacje byłam przygotowana i nie groził nam głód, a towarzysz mojej podróży dodatkowo zabrał jeszcze Wasa Sandwich (które pomimo wątpliwego składu mogą uratować nas przed niezdrowym jedzeniem) to problem pojawił się w drodze powrotnej.
Rano zjedliśmy zdrowe śniadanko, szybka przekąska w postaci jabłka przed wejściem do samolotu, a następnie podróż. Obiad mieliśmy jeść już w domu - około godziny 16. W międzyczasie okazało się, że muszę poprowadzić jeszcze godzinę fitnessu o 19 co też nie było problemem.
Niestety lądowaliśmy w trakcie strasznej ulewy, a schody, które miały zostać podstawione pod samolot nie mogły dojechać, siedzieliśmy i czekaliśmy. Kolejny problem - bagaże, w taką ulewę ciężko jest je wyciągnąć. To wszystko trwa, robiliśmy się coraz bardziej głodni a ja miałam w perspektywie zajęcia (nie mogę jeść poniżej 1,5 h przed wysiłkiem bo źle to znoszę).
Po odebraniu bagażu musieliśmy zjeść coś szybkiego na lotnisku i tutaj pojawił się ogromny problem. Kanapek z pełnoziarnistych bułek w ogóle nie ma, wszędzie szynka i jajko. To nie byłoby jeszcze najgorsze, gdyby nie tona sosu, którym te kanapki zostały polane. Byłam głodna, ale nie zdesperowana...
Kolejne poszukiwania - kanapka z chleba o zadziwiająco długim składzie - odpada.
Sklep na lotnisku - w lodówce serek wiejski, pomyślałam, że jestem uratowana ale niestety zabrakło łyżeczek do lodów.
Ostatecznie w drodze zajadaliśmy się waflami ryżowymi i serem w plastrach - prosta, a nawet uboga przekąska, która kosztowała więcej niż te wszystkie majonezowe kanapki.
Dziś jestem już bogatsza o kolejne doświadczenie i w kolejną podróż powrotną również zabiorę "mało co nieco".